sobota, 1 lipca 2017

Muzea, ochrona zabytków, aukcje, czyli po co nam w ogóle numizmatyka...

Niniejszy wpis został zainspirowany dyskusjami toczonymi ostatnimi czasy na FORUM TPZN.

Od dyskusji nt. sprzedanej ostatnio części kolekcji Dattari'ego forumowicze przeszli do tematów bardziej ważkich. A dyskusja, choć merytoryczna swą intensywnością miejscami może przypominać kłótnię.

Wszystko zasadza się na dwóch aspektach - ochronie zabytków poprzez muzea i temu po co w ogóle zbieramy monety, a więc de facto czym jest numizmatyka.

Osobiście jestem w tej przyjemnej sytuacji, że znam sprawę ze wszystkich trzech stron - jako zbieracz, naukowiec (no dobra, quasinaukowiec) i pracownik muzeum (na stażu wolontariackim).

Zacznijmy jednak od początku...
Cała dyskusja jest oparta na odwiecznym problemie, po co komu muzea. 

Odpowiedź sztampowa - bo przechowują zabytki, opracowują je i udostępniają do obejrzenia zwiedzającym, propagują historię... TO ZA MAŁO. 

Bo faktycznie, jaki jest sens, że muzeum w Pcimiu Dolnym czy innej miejscowości będzie posiadać powiedzmy 40 groszy Zygmunta III Wazy z 1624 roku? Przecież łatwiej by było mieć jednego, a resztę sprzedać.

No tak, ale jak wiemy, każda moneta jest inna. Żeby podjąć decyzję o sprzedaży pozostałych trzeba by mieć 100% pewności, że są IDENTYCZNE i muzeum nie straci w ten sposób monet, które mogą się komuś przydać do pracy naukowej. A więc dochodzimy do momentu co to jest identyczna moneta? Przy bitych mechanicznie nie ma sprawy, ten sam stempel, wszystko gra. Ale przy bitych ręcznie bez dzisiejszej precyzji? 
Sam nie znam tu dobrej odpowiedzi, bo monety nawet z tej samej pary stempli mogą (a nawet prawie zawsze) różnić się wagą. I co wtedy? Przecież dla zrobienia badań naukowych czy nawet katalogu odmian wagi i ich rozrzut są istotne. A co dopiero mówić o różnicach wykorzystanego stopu!

No ale tu powiedzmy, że już przesadzam, faktem jest, że nikt prędko nie przebada stopów wszystkich monet będących w muzeach. No ale waga, średnica... Ostatnio w Muzeum Narodowym w Warszawie miałem okazję wprowadzić do bazy muzealnej kilkaset denarów Władysława Wygnańca... jakbym miał znaleźć sztuki IDENTYCZNE pod kątem wagi, średnicy, stempli takie, które z czystym sercem można by uznać za DUBLETY w pełnym tego słowa znaczeniu i przeznaczyć na sprzedaż, znalazłbym może z 10-15 sztuk. Na kilkaset.

W związku z tym, nie kontynuując już wątku ewentualnego wyprzedania zbiorów muzealnych pod kątem dubletów skupmy się na tym, po co w ogóle trzymać jakieś zabytki w muzeach...

Pomijając wymóg prawny, stanowiący, że wszystkie zabytki archeologiczne w Polsce stanowią własność Skarbu Państwa i podlegają z tego tytułu szczególnej ochronie prawnej, warto zwrócić uwagę na fakt, że jak nie tam to gdzie? 
Padła propozycja - wszystko w ręce prywaciarzy!

I ja w tym momencie staropolskim obyczajem krzyknę Veto! 

Jak dobrze każdemu, kto tworzył kiedyś jakikolwiek katalog odmian czegokolwiek jest znane pojęcie pies ogrodnika. Tak, tak moi drodzy czytelnicy, tak właśnie to wygląda w naszym pięknym kraju. Większość kolekcjonerów to nie są naukowcy, a swoje zbiory ochraniają niczym największą tajemnicę państwową. Wiadomo nikt nie lubi być nagabywany o sprzedaż tego, czy tamtego. Ale wyobraźmy sobie teraz, że Kopicki, czy ktokolwiek inny próbuje stworzyć katalog monet polskich (nawet przekrojowy i niedokładny jak Skorowidz) i wszystkie monety w kraju (niech będzie nawet, że 90%) znajdują się w rękach prywatnych. Stawiam orzechy przeciw dolarom, że na każdej aukcji pojawiałoby się po kilkadziesiąt nienotowanych sztuk, a stworzenie dobrych i dokładnych katalogów zajmowałoby lata i opierało się na notowaniach aukcyjnych (wyłącznie).

Idźmy dalej i spójrzmy szerzej. Wyobraźmy sobie, że wszystkie monety antyczne są wyłącznie w zbiorach prywatnych. Wiecie, jak wówczas by wyglądała nasza wiedza o reformach monetarnych, oszustwach menniczych, czy choćby typologiach? Bylibyśmy w sytuacji takiej, jak XIX wieczni badacze (a może i gorszej). Nikt by nie posiadł wiedzy na temat nawet wycinka mennictwa rzymskiego czy greckiego, bo i jak? 
Tu ktoś może powiedzieć, monety z wykopalisk byłyby opracowywane i publikowane. Yhm...znam to wybitnie, w Polsce jakieś 10% badań kończy się publikacją wyników. Reszta to skrótowe raporty będące w archiwach konserwatorskich.
Poza tym jaki archeolog by publikował coś, o czym nie byłby w stanie wiele powiedzieć? A w ogóle kto by prowadził badania wiedząc, że nie ma co zrobić z zabytkami? Przywłaszczał by je sobie w całości? To skąd kasa na badania, bo przecież nie od państwa i tak kółko by się zamknęło. Skończylibyśmy z powszechnymi poszukiwaniami detektorystów, które by nie wzbogacały niczyjej wiedzy. Zostało by samo bezrefleksyjne zbieractwo. Niestety...

Kolejnym argumentem było to, że zbiory niby publiczne ale dostępu do nich nie ma i tylko się kurzą, a pracownicy chcą tylko świętego spokoju...
Nic bardziej mylnego.

Każdy kto chce ma prawo przeprowadzić kwerendę w zbiorze muzealnym. Trzeba się tylko umówić i...pofatygować do muzeum. Pracownicy oczywiście nie znają się na wszystkim, ale spójrzmy realnie, jeśli jeden, czy dwóch pracowników opiekują się zbiorem kilkuset czy kilku tysięcy monet, to nie ogarną tego w szczegółach. To tak jakby człowiekowi, który zajmuje się tylko mennictwem antycznym kazać nagle zrobić szczegółową kwerendę w zbiorze pod kątem różnic w popiersiach na ortach będących w zbiorze... Nikt normalny tego nie zrobi dokładniej niż osoba zainteresowana, mało tego, żaden przeciętny muzealnik nie będzie wiedział o co konkretnie chodzi, jeśli się nie zajmuje specjalistycznie tym właśnie tematem.

Kolejnym argumentem przeciw było to, że jak chce się zdjęcia to są one płatne i to dużo. Cóż, są muzea i są muzea. W wielu placówkach, jeśli zdjęcia zrobi się samemu i udostępni placówce, to można je dowolnie wykorzystać. W innych można zrobić samemu, ale do udostępniania zarobkowo trzeba już zapłacić, a są też takie, gdzie nawet naukowo trzeba zapłacić i za zrobienie zdjęć i ich publikację (np niestety MNK). To wynika z różnych przyczyn, ale bądźmy szczerzy dotyczy wszystkiego i jest związane z tym, że np albumy o sztuce zawierające tylko fotografie obrazów muzealnych kosztują krocie.  Niesmak niby i tak pozostaje, ale przy naukowym wykorzystaniu można się starać o różne dofinansowania, przykładem może być choćby mój artykuł w Biuletynie Numizmatycznym, gdzie wykorzystałem szereg zdjęć od Czapskich, za wszystkie zapłacił PTN w ramach propagowania numizmatyki i rozwoju tej szlachetnej nauki.
A z jeszcze innej strony trzeba pamiętać, że gdy już coś zostało opublikowane, to na bazie prawa cytatu można to dowolnie dalej rozpowszechniać, czyli jeśli ktoś zeskanuje sobie mój artykuł i wykorzysta zdjęcia podpisując, że są z mojego artykułu to nie ma problemu (to samo dotyczy galerii internetowych w tym tzw. e-zbiorów muzeów, np MNW 5500 zdjęć obiektów muzealnych Gabinetu Monet i Medali). Oczywiście dobrym zwyczajem jest zawsze spytać o pozwolenie jeśli ma się kontakt z właścicielem zdjęć/monet.

To tyle, jeśli chodzi o ten przydługi wpis, ale żeby był też jakiś aspekt zdjęciowo pozytywny, to takich kilka monet o których już niedługo coś niecoś napiszę, bo są bardzo ciekawe:





2 komentarze:

  1. Witam, z tego co pamiętam, to w dyskusji na forum TPZN faktycznie padła propozycja wyprzedaży zalegających w magazynach artefaktów, ale dopiero PO ich dokładnym sfotografowaniu, zmierzeniu, zważeniu, opisaniu. Odnosząc się do argumentu o 40 groszach w Pcimiu Dolnym - skąd mam wiedzieć, że one tam są, skoro od lat leżą w magazynie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, sęk w tym, że nie po dokumentacji, bo ta miała być zrobiona dopiero za pieniądze uzyskane ze sprzedaży, poza tym taka dokumentacja jest nietrwała, wystarczy jedna katastrofa/wojna i po dokumentacji może nie być śladu. Co do groszy w Pcimiu, no, jak się chce wiedzieć coś o czymś nawet tego nie sprawdzając...A wystarczy telefon/mail/list/przechadzka czy przejażdżka do muzeum by się o tym przekonać...

      Usuń